piątek, 6 lutego 2015

Rozdział trzydziesty

Ignorowałam tą gulę w moim gardle, bo nie powinnam płakać.
Łzy nie są dla słabych, właśnie trzeba być silnym, by pokazać to co się naprawdę czuję.
Cokolwiek to jest, czuję jakby śmiało się ze mnie za każdym razem, kiedy się odwracam.
Chce tylko krzyczeć.
Ty masz zamek, a ja mam klucz.
Czy staniesz się moim bohaterem ?
Jestem trochę ślepa, powinieneś mnie znaleźć.
Tak to ja, ta zabłąkana wśród tych wszystkich fałszywych ludzi.
Daj mi oddychać, bo się duszę.


Czy jeśli te latające samoloty byłyby spadającymi gwiazdami poprosiłbyś o bogactwa ? Kiedyś poprosiłabym o coś takiego jak sława, a dziś ? Pragnę jedynie spokoju i wydostania się z tego miejsca autodestrukcji potocznie zwanego psychiatrykiem. Te ściany słyszały więcej przerażających historii niż mogę sobie wyobrazić, a mimo wszystko nie przeraża mnie to. Chciałabym je wszystkie usłyszeć i pomóc tym ludziom. Jeśli musieli przez to przechodzić to są dla mnie bohaterami. Codzienna rutyna polegała na licznych terapiach, spożywania leków, spędzania czasu w sali wspólnej lub w swoim pokoju. W zależności od zachowań miałeś, co innego. Jeśli ktoś źle się zachowywał znikał i już nie pojawiał się w tej samej sali, co reszta tym samym skazanym na tymczasową izolację.
Odwiedziny nie były częstym zjawiskiem. Spędzałam czas z Bellą tylko, kiedy nam na to pozwalano. Nie chciałyśmy zostać tu dłużej, a jednocześnie nie mogłyśmy wytrzymać oddzielnie. Około 19 każdego dnia po lekarstwach robiłam się otępiała i senna tym samym nie mogłam dojść do pokoju bez stracenia przytomności. Nie wiem, co działo się z moim organizmem, ale zgadzałam się na to wszystko, byle tylko szybko wrócić do domu. Prawdziwego domu. Udałyśmy się razem z resztą do pokoju wspólnego i zasiadłyśmy jak najbliżej siebie z Bellą, tym samym jak najdalej od reszty ludzi. Większość z nich miała faktyczne problemy, ale zdarzali się też tacy jak ja. Nie wiedziałam, czemu tu jestem, a jednocześnie z każdym dniem zdobywałam kolejne argumenty mojego przybycia do tego miejsca w karcie pacjenta. Zdobyte tu, a nie przed przybyciem. Bella zawsze stawała się o wiele cichsza, kiedy przebywaliśmy z resztą tym samym nasza rozmowa polegała na wzajemnych szeptach.
-Ile tu nas jeszcze będą trzymać ? - spytałam
-Ponoć chcą dłużej, ale ja tego nie zniosę. - przytuliłam ją do siebie
-Jesteśmy tu razem.
-Przepraszam, że cię w to wplątałam.
-To oni mnie w to wplątali. Już ja się o to postaram, by zabić Edwarda i trafić do więzienia.
-Wtedy razem. Chętnie Ci pomogę. - uśmiechnęła się lekko w moją stronę, na co odpowiedziałam jej tym samym i przytaknęłam głową. Po chwili zajęłyśmy się grą w karty, a został wprowadzony do środka kolejny pacjent. Był ubrany w tradycją już tu " piżamę " dla tych z poważnymi zaburzeniami, skłonnościami. Jego rozczochrane brązowe włosy wykręcały się w każdą stronę, a niektóre tworzyły małe loczki. Oczy miał jak dwa czarne węgle i nie wiedziałam jakim cudem można mieć taki kolor.  Był dobrze zbudowany i cóż....przystojny. Ale co z tego ? Jesteśmy w psychiatryku, a ja chce się stąd wydostać, a nie z kimś flirtować ! Chce pokazać tym wszystkim opiekunom, lekarzom, że jesteśmy naprawdę zdrowe. Potrzebne nam tylko wsparcie. Swoje nawzajem mamy, a to najważniejsze.
-Widziałaś go wcześniej ?  - spytałam cicho widząc, że Bella też patrzy na tego kolesia i przygląda mu się.
-Nie. Może wyszedł z izolatki ? - jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że z Bellą było coraz lepiej. Bardziej się otwierała przede mną. To już nie było to co przez telefon, że ja nawijałam, a ona raz po raz coś dopowiedziała. Teraz wszystko nadrabiałyśmy. Nie miałam pojęcia, że tak wiele od mojego wyjazdu się zmieniło i jak mało wiedziałam prawdy. Rozglądał się uważnym wzrokiem po wszystkich, aż zatrzymał się na mnie i nie odchodził wzrokiem dalej. Odwróciłam na chwilę wzrok, lecz, gdy tylko spojrzałam z powrotem na niego znów patrzał się na mnie. Ciągle i wciąż, a ja próbowałam tylko zrobić wszystko, by nie patrzał. Czarne węgle trącały w naszą stronę chłód i nienawiść. A może tylko w moją ? Obie przez niego byłyśmy spięte do końca pobytu w tej sali na dzisiejszy dzień. Rozmawiałyśmy cicho obawiając się, że ktoś nas usłyszy. W końcu doprowadzone przez opiekunów traciłyśmy do swoich sal. Miałyśmy oddzielne i trafiłyśmy na piętro, gdzie każda salka była jednoosobowa. W środku znajdowało się niewygodne, szare skrzypiące łóżko. Na jego powierzchni leżało wciąż zmięta pościel, która swoją szorstką warstwą niemal raniła moją skórę. W nocy marzyłam tylko o tym, by to był tylko sen. Tam, gdzie byłyśmy wcześniej, gdzie pokazano naszym rodzinom warunki nie równało się z tym, co było tutaj. Obok łóżka jedynym, co znajdowało się jeszcze w pokoju była mała szafka, która przechowywała moje rzeczy, picie i lekarstwa przepisane przez któregoś z lekarzy. Niestety, były one bez nazwy, a smakowały niczym psie jedzenie. Rozumiem, że lek nie ma obowiązku smakować, ale gdyby te okna nie miały tak ciasnych krat i można by było je do woli otwierać wyrzuciłabym je nie rozmyślając wiele. Usiadłam na brzegu łóżka, które lekko załamało się pod moim ciężarem, a przysięgam, że ważyłam mało. Naprawdę niewiele, bo często zamiast jeść te papki, co nam dawali wolałam zostawiać ledwo tknięte. Ponoć zdrowe jedzenie, wyglądało jak zlewki. Wyciągnęłam z szafki dwie książki, jakie posiadałam lecz nie miałam ochoty ich czytać po raz kolejny. Komórka z wyczerpaną kartą także do niczego nie była mi potrzebna. W takim momencie zastanawiałam się, gdzie jest ta moja idealna rodzina. Czemu nikt nie dzwoni ? Czemu nikt nie przychodzi ? Czemu nie wierzą w moją niewinność ? Dlaczego dają nam tu siedzieć wśród tych wszystkich strasznych ludzi ? Chodziłam bez celu dookoła pokoju aż usłyszałam, że kogoś zamykają w sali po mojej prawej stronie. Naprzeciwko była Bella, a po obu moich stronach do tej pory nie było nikogo.
-Witamy w nowej sali, Evan. Mam nadzieję, że ta ci się bardziej podoba niż poprzednia. - usłyszałam przemiły głos jednej z właścicielek i śmiech jednego z ochroniarzy. Podeszłam specjalnie bliżej bocznej ściany i przystawiłam ucho, by lepiej usłyszeć.
-Nie ma tu waszych wspaniałych rzeczy relaksacyjnych, więc jest wspaniale. - usłyszałam niski, zachrypnięty głos. - Jest ktoś obok ? - usłyszałam jeszcze pytanie, kiedy położyłam się na łóżku
-Po prawej. - odparła i mocno trzasnęła ciężkimi drzwiami potem je zamykając na klucz. Zastanawiałam się, czemu ten chłopak tam siedzi. Zastanawiałam się każdej historii tych osób. Tyle, ile chciałam wiedzieć, tyle nie wiedziałam. Zniechęcona do czegokolwiek, ale i zdeterminowana podeszłam do drzwi i zastukałam w małe okienko, tak, że szybko w tym naprzeciwko zauważyłam Issie.
-Wydostaniemy się stąd razem. - powiedziałam uśmiechając się smutno
-Jak najszybciej. - odparła, była przerażona tym, wszystkim, co działo się dookoła nas. Płacz niczego nie rozwiązywał, a szloch było tu słychać częściej niż muzykę.
 Nieśmiertelna przyjaźń, bo ile razy ktoś próbował nas sprowadzić na ziemie, my na niej byłyśmy razem.


Selinka : Po tak długiej przerwie witam z powrotem. Napisałam, nie jest najgorszy, ale jak na taki okres, wiem, że za krótki. Mam nadzieję, że każdy, kto go przeczyta, to nam skomentuje. Pisałam go długo, mimo, że ktoś pomyśli może, że na odwal. Naprawdę nie jest mi łatwo ostatnio połączyć obowiązki z pisaniem.
Czekamy na komy.
Buziaki
Selinka :*

Issie  : Mi tam się bardzo podoba. Nie wiem, kiedy się pojawi nn, ale proszę komentujcie nam.
Buziaki
Issie :*

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Idę tą samą drogą,
Gdzie cię spotkałam.
To nic wielkiego, 
Że pytasz kiedy wstanę.
Szukasz w moich słowach podtekstów.
Że nadal masz dla mnie znaczenie.
Lepiej daj sobie spokój.
Nie mów nic.
Twoje słowa nie mają dla mnie znaczenia.
Chcesz żyć ubiegłym dniem?
To nie ma żadnego znaczenia.
Nie umiesz wyczuć tej melodii, 
Bo po drodze zgubiłeś rytm.
Utopiłeś nadzieje i sny.
Przez to, co chciałeś mieć,
wszystko zniszczyłeś.
I teraz jesteś przegrany.
Nie chce o tobie pamiętać.
Twój ból mnie już nie wzrusza.
Odkąd odszedłeś i postanowiłeś, że uciekniesz.
Teraz próbujesz za mną biec.
Po drodze się potykasz.
Toniesz w niepamięci.
Nie zdążysz do mnie na czas.
Jestem już daleko.
Za mną idzie mój przyjaciel,
którym ty nigdy nie byłeś.
Nie zobaczysz co czułam,
bo nigdy mnie nie znałeś.
Dla ciebie jestem zagadką.
Słyszę szum w mojej głowie.
Po raz kolejny odchodzisz.
Jesteś aniołem śmierci.
Rzucasz na mnie klątwę.
Zatruwasz mnie swoim jadem.
Topisz we własnych łzach.
Jesteś moim wspomnieniem.
Kimś więcej niż będę ja.
Zapełnisz ta pustkę,
koisz mój gniew.
Jesteś moją częścią.
Na zawsze będę ją mieć. 
*Perspektywa Belli*
Zabawne. Całe życie gramy. Idealizujemy osoby, a których nam zależy lub które kiedyś były dla nas ważne. Ale miłość jest ślepa. Nikt nie wie od czego wszystko się zaczęło. Lub raczej od kogo. Odkąd jesteśmy z Ellie w tym ośrodku, sądzę, że zbliżyłyśmy się do siebie. Wiem, że jestem dla niej ciężarem, ale powoli zaczynam rozumieć, że najwyraźniej rzeczywiście nic nas nie zniszczy. Bo nie mogę tak po prostu zwątpić, jeśli chcę spróbować się odnaleźć w tym wszystkim. Nie jestem sama. Już nie czuję tej wiecznej pustki. Za każdym razem kiedy po raz kolejny spotykam się z Stefanem, Damonem lub Jazzem widzę, że chcą mi pomóc. Jest jeszcze Eddy. Brakuje mi go, ale podobno ma ważniejsze sprawy na głowie...Tak sądzę, bo odkąd tu jestem nie odwiedził mnie ani razu. Zresztą....Czemu miałby do mnie przyjść? Było mu zwyczajnie mnie szkoda. Nic więcej. Usłyszałam pukanie do drzwi. Wiedziałam, że to Jared- mój psycholog. Jest tylko piec lat starszy ode mnie. Szczerze mówiąc, nie ufam mu. Nie lubię kiedy na stołówce piorunuje mnie wzrokiem i śledzi każdy mój krok. Przeraża mnie to.
-Witaj Bello. Wyspałaś się?
-A jak sądzisz? Pewnie było mnie słychać w całym ośrodku, co?
-Nie...Właśnie byłaś spokojna. Był u ciebie taki chłopak.- zdziwiona spojrzałam na niego.
 -Kto?
-Przedstawił się jako Damon Salvadore. Czeka na korytarzu. Wiem, że nie powinienem go wpuszczać, ale powiedział, że musi ci coś przekazać.
-Zawoła go pan?- odwróciłam się w jego stronę, kiedy ktoś za nami wybuchnął śmiechem. Od razu wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam w ramiona Damonka. Tak naprawdę nigdy nie sadziłam, ze tak bardzo zacznie mi na nim zależeć. Już się go nie boje. Prawie...
-Oj Belly, gdzie ty znowu odjechałaś?-zapytał  mnie z rozbawieniem w głosie.
-Nigdzie...Po prostu nie najlepiej się dziś czuje.
-A co się dzieje misiu?
-Nienawidzę ich. Po prostu nienawidzę.
*Perspektywa Damona*
Bella się mnie już nie bała. To spostrzeżenie było dla mnie największym prezentem od losu. Pozornie wszystko zaczęło się układać. Właśnie. Pozornie. Tak naprawdę czasem wydaje mi się, że tak naprawdę nikt jej nie znał. Ale to tylko moja opinia. Wierzę, że będzie z nią jeszcze lepiej. Bo przecież po burzy zawsze wstaje słońce, tak? Mam nadzieje. Po raz pierwszy zależało mi na kimś bardziej niż na mnie samym. Naprawdę. Traktowałem ją jak siostrę. Byłem przyzwyczajony do tego, że jestem sam, a teraz wszystko się zmienia. Zmienia na lepsze. Wiem, że Bella ma jeszcze opory i nie ufa. Z tego co wiem, to stała się taka od śmierci swojego brata. Tak powiedział mi Jasper, a on mnie nienawidzi. Wie jednak, że musi mnie zaakceptować, bo Bella mu tego nie wybaczy, a ona znaczy dla niego tyle co dla mnie. W końcu została mu  tylko ona. Aktualnie wyciągnąłem ją na piknik. Taki jakby. No...Po prostu poszliśmy na łąkę. Znając życie i tak nikt nie tknie jedzenia. Ale może uda mi się ją trochę oderwać od tego głupiego świata.
- O czym marzysz?
-Hmm?- jej spojrzenie było dziwnie odległe. Jakby przysłuchiwała się wszystkiemu z oddali, a nie siedząc obok mnie.
-Pytałem o twoje marzenia słonko. Gdzie teraz się podziewałaś?
-W ogródku. Z Jazzem.
-Wspominasz.- to nie było pytanie. Nie w sposób było tego nie zauważyć. Szkoda tylko, że ona nie potrafiła spostrzec., że to jej szkodzi.
-Możliwe. A jeśli mówimy o marzeniach to chcę znów być dzieckiem.
-Dlaczego?
-Dla dzieci nawet czerń jest kolorowa.  Tęsknię za tą nieświadomością, że zło w ogóle istnieje. - przytuliłem ją.
-Nie martw się. Będzie lepiej.
-Wiesz, to mnie denerwuje. wszyscy mi to powtarzacie, a tak naprawdę nie możecie powiedzieć, czy rzeczywiście tak będzie.
-Ale wierzyć chyba warto, co?
-Wierze w Elenę. I w naszą przyjaźń. Tyle mi wystarczy.
*Perspektywa Edwarda*
Jestem wrednym idiotą. Wiem, że powinienem choć odwiedzić Issie. Tylko, że tak naprawdę to się boję. Staje mi się bliska. Zdecydowanie za bliska. To nie jest już zwykła relacja sympatii między pacjentem, a psychologiem. To się przerodziło w coś o wiele trwalszego. Muszę o niej zapomnieć. Najlepiej tak, by nie musiała przeze mnie cierpieć. Usłyszałem, że ktoś do mnie dzwoni. Elena. Odebrać czy nie?  To w końcu moja siostra. Wypadałoby.
-Hey Ellie.
-Ty mi tu nie gadaj idioto! Co ty sobie myślisz? Hmmm? No ja sie ciebie pytam?! Wiedziałam, że jesteś debilem, ale kurde zaraz napisze do matki, że wychowała downa i to w dodatku najgłupszego na świecie!
-Ale siostra o co ci chodzi?
-Ty mi tu nie siostruj! Lepiej weź rusz swoje szanowne cztery litery i przyjedź do nas, bo Issie o ciebie pyta.- wysiliłem się na jak najbardziej obojętny ton na jaki było mnie stać.
-Ale ja nie jestem jej niańką!
-Tak? Uważasz, że to, byś ją łaskawie odwiedził skoro jeszcze niedawno nazywałeś ją przyjaciółką to niańczenie jej? W takim razie pieprz się Cullen!
-Przykro mi, ale nie mam z kim.
-To idź do lasu. Na pewno kogoś tak znajdziesz, kto będzie dla ciebie odpowiedni, bo dla mojej siostry nie jesteś ani odrobinę odpowiedni.
-A ja jestem twoim bratem. Więc mnie zrozum.Ona nie ma dla mnie znaczenia. - To zabawne jak kłamstwo może pięknie brzmieć w ustach człowieka. Podobno jeśli się je wielokrotnie powtarza to ono staje się prawdą. To co? Popróbujemy, prawda?
-W takim razie jesteś podły. I  módl się, by Bella ci to wybaczyła jak dojdziesz do właściwych wniosków, bo ja na jej miejscu bym cię olała w cholerę.- rozłączyłem się. Bo ile mam słuchać pretensji własnej siostry. Miała wybór. Wybrała ją. A ja nigdy jej tego nie wybaczę, bo skoro jest moją siostrą to powinna mnie wspierać w każdej decyzji. bez względu na wszystko inne. Jak widać, nie mam co na nią liczyć. Cholernie trudne. W końcu całe życie byliśmy razem, a teraz to się kończy. Przez jedną dziewczynę. A najgorsze w tym wszystkim jest to,że moi rodzice ją ubóstwiają. Uważają ją za taka małą kochaną córeczkę. A tak naprawdę to tylko poza. Chciała zniszczyć moją rodzinę?Brawo. 1:0 dla niej. Tylko, że nie przewidziała, że ja się odegram. Edward Anthony Cullen nadchodzi! I tym razem nie dam jej wygrać. Koniec z jakimikolwiek uczuciami w stosunku do niej i wiecznej trosce. Jest prawie dorosła. A ja nie jestem jej ojcem. Będę żył tak, jakby Bella Swan nigdy nie pojawiła się w moim życiu. To co? Przedstawienie czas zacząć!

***************************************************************************

Issie: No więc napisałam rozdział. Wreszcie. Mam nadzieje, że nie zanudziłam. Czekamy na komy i dziękujemy za poprzednie. Buziaki, Issie:*

Selinka: No cóż mi jak zawsze oczywiście się podoba. Teraz pytanie, co ja napiszę i kiedy. Przez szkołę wstaje od lekcji jakoś około 24 lub nawet 1 więc....jest ciężko, ale mam nadzieję, że coś uda mi się napisać.
Czekamy na komy.
Dziękuję za wszystkie poprzednie, które się ukazały, a nie były żadnym spamem pisanym na inne blogi tak samo....co się zdarza czasem.
Buziaki
Selinka :*












niedziela, 28 września 2014

Rozdział dwudziesty ósmy

Dlaczego codziennie mówimy " dzień dobry " ?!
Żaden dzień nie jest dobry.
Codziennie ktoś umiera, ludzie tracą bliskich, płaczą, nieszczęśliwie się zakochują, cierpią, popadają w depresje, popełniają samobójstwa, ranią siebie i innych ludzi.
Jak taki dzień może być dobry ?


Czemu ludzie tak często do siebie odnoszą się " idź do psychiatyka ! " w śmiechu. Czy coś w tym śmiesznego ? Czy coś takiego powinno być odbierane jako coś normalnego ? Nie. To najgorsza rzecz na całym świecie mimo prawdopodobnej " pomocy " ich pracowników. Chodzi tu żywa śmierć zaplatając węzły wokół szyi ludzi. Niszczy wszystko wokół jakby ktoś był ze szkła, papieru. Tak po prostu. Jednym dotknięciem i myślą potrafi zniszczyć człowieka. Wydaje mi się jakby każdy chciał tu mnie przytwierdzić do ziemi, a ja patrzę jednak na nich z góry pewna siebie i tego co mówię. Amnezja ? Może i ją miałam, ale już koniec z tym.
-Czy to konieczne ? - pytam wkurzona, kiedy ci próbują mnie przytrzymać płasko na łóżku. Lekarze patrzą na mnie podejrzliwie.
-Jesteś wkurzona. Tak. - odpowiada jak skończony idiota
-Przez was ! Odwiąż mnie skurwielu ! - krzyczę próbując zerwać pasy ze swoich nadgarstków. Towarzyszy temu okropny ból, ale nie poddaje się. Muszę iść do Belli. Musze ją zobaczyć. Kompletnie niewzruszeni patrzą na mnie. Jeden z nich łapię za moją głowę po czym wpycha do moich ust z 20 tabletek na raz. Krzyczę, wiercę się, wrzeszczę, ale nic na to nie poradzę. Muszę je połknąć.
-Pomogą ci. Uspokoisz się. - czuję się jednak jeszcze bardziej wkurzona, zdesperowana. Kolejne tabletki, a ja czuję jak powoli obraz przed moimi oczami się zamazuje. W końcu ulegam i połykam je sama prosząc o trochę wody. Położyłam się już spokojnie tylko po to, by wyszli. Tak naprawdę drżałam ze strachu, płaczu i wkurzenia. Czy to możliwa taka mieszanka ? Od kiedy tu jestem jak najbardziej. Nie potrafię się trzymać już twardo na ziemi. Chce tylko stąd wyjść. Chce opowiedzieć wszystko Bells i myśleć, że to tylko i wyłącznie koszmar. Tak nie jest. To życie.

A kiedy spojrzysz w lustro zauważysz siebie. Już nie ze mną, a oddzielnie. Zatęsknisz za tym, co było, a czego już nie ma. Zaczniesz mnie przepraszać, ale co to da ? Słowa znikną, gdzieś pośrodku ich miliona znajdziesz mnie. Ja będę pamiętać. To co było, jest. Wszystko. Myślisz, że zapomnę o tym ile przeżyliśmy razem chwil ? Pokochaj mnie znowu tak jakby ten wielki kawałek tego, co ominęliśmy był tylko nicością. Zatęsknij za moją miłością, a pewnego dnia będzie jak dawniej. Cały ból i całą prawdę noszę jak bliznę po bitwie. To duma i chwała, ale i cierpienie.
-Cześć. - powiedziała dziewczyna siedząca obok mnie w świetlicy. Ledwo przytomnie spojrzałam na nią i przeczesałam do tyłu włosy spadające mi na twarz.
-Hej. Co chcesz ?  - spytałam wprost wiedząc jak zachowują się tu ludzie.
-Jesteś dziwnie gruba wiesz  ? - powiedziała nie wyrażając żadnych emocji.
-Wcale nie. Jestem szczupła i akurat. Jak masz na imię ?
-Anoreksja. Jestem Anoreksja ? - zaśmiałam się z niej, ale w gruncie rzeczy było to dla mnie przerażające
-Czyli jesteś anoreksją ?
-Tak można powiedzieć.-przytaknęła, a ja dopiero zauważyłam jak bardzo wychudzone było jej ciało.
-Powinnaś to leczyć. Wiesz jakie to okropne, co robisz ze swoim ciałem ?
-Wyglądam przecież bardzo dobrze.
-Wyglądasz jak sama skóra i kości, reszta wisi na tobie jak na wieszaku.
-Sama chciałbyś tak wyglądać, a nie jak tyle ludzi tu wygląda jak kompletne grubasy.
-Opanuj się ! Jesteś masakrycznie chuda czy ty tego nie dostrzegasz ? To co robisz ze swoim ciałem jest okropne. Pewnie nie masz siły na nic, a co dopiero chęci. Masz serio ochotę przez cały dzień siedzieć przed toaletą by tylko podkreślić tą swoją nicość w talii czy to jak niezdrowo wyglądasz ? Piękno człowieka nie tkwi w tym jak wyglądasz, a w tym jaki jesteś, a wierzę, że jesteś naprawdę wspaniałą osobą, ale ta choroba.....
-Anoreksja to nie choroba- zaprzeczyła ze łzami w oczach
-To jest choroba. Zabija twoje ciało i psychikę. Proszę cię to nie jest piękno. - pokazałam ręką na jej ciało. - To jest chore i powinnaś to leczyć, bo tak nie da się żyć. Wolisz żyć czy udawać, że żyjesz ? Mówię ci. Żyj, bo warto. To by tu siedzieć nie jest niczego warte, a do tego miejsca to cię doprowadziło.
-Muszę iść. - powiedziała cicho, wstała i odeszła parę kroków po czym odwróciła się w moją stronę. - Chwila......chyba......ee....dziękuję. - wydukała ledwo słyszalnie. Uśmiechnęłam się lekko w jej stronę, a ta wolnym krokiem odeszła przed siebie. Czemu ludzie tak boją się takich osób ? To takie same osoby jak i wszyscy, ale zagubione . Ty też możesz być zagubiony. Nie warto pomagać ? Według mnie warto.


-Bells ! - krzyknęłam rzucając się na nią. Objęłam ją za szyję i mocno do siebie przytuliłam cicho płacząc. Odwzajemniła szybko gest. Desperacko złapałam się jej ramion i nie chciałam puścić. - To było za długo. My musimy być razem. Nie wytrzymam tu dłużej jak nie będziemy mogły razem rozmawiać.
-Oni chcą nas zniszczyć. - wyszlochała.
-Nie damy się. - zaprzeczyłam z lekką chrypką przez płacz. Miałyśmy czas dla siebie tylko godzinę. Tak. Tylko. Osobie, którą się kocha, wspiera i otrzymuję się od niej tego samego czas trwa niby nieustannie, ale jest za krótki.
- Ile musimy tu niby jesszcze być ? - spytała, kiedy usiadłyśmy na jednej z ławek.
-Dwa miesiące razem mamy tu być.
-A ile czasu już minęło ?
-Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam. - Wszystko tak się dłuży, jak nie jesteśmy razem.
-Zrozumiałam coś. - powiedziała cicho - Nie będę cię okłamywać. Jestem na to za słaba, a tylko tobie mogę zaufać.
-Kocham cię siostrzyczko. - przytuliłam ją.
-Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak mocno. Przepraszam za wszystko. Powinnam ci powiedzieć jak to piekło się zaczęło. Zasługujesz na lepszą przyjaciółkę, ale....
-Nie ma lepszej Bells. Powinnaś, ale nikt nie jest nieomylny. Jesteśmy w tym razem cokolwiek by nie było.
-Na zawsze razem ?
-Na zawsze. - podniosłam mały paluszek do góry. Ta szybko zrozumiała o co chodzi i złożyłyśmy sobie taką obietnicę lekko się śmiejąc przez łzy. Nie wiem czy z mojego głupiego pomysłu, sytuacji czy tego jak w tamtym momencie wyglądałyśmy. Ale wiedziałyśmy, że to co nam potrzeba w tamtej chwili to być razem.





Selinka : Nie wiem czemu, ale bardzo mocno podoba mi się ten rozdział. Przy jego pisaniu naprawdę oddałam wiele swoich emocji.....no cóż...mam nadzieję, że chociaż komuś się spodoba to co napisałam. Naprawdę jeśli czytacie nasze rozdziały to komentujcie, bo to, że są wyświetlenia, to co z tego ? Komentarze są ważne. Choć ja napisałam ten rozdział, by......niektórym osobom raczej parę rzeczy wyjaśnić ? Nie wiem. Ale to jest pisane prosto z serca. To co my piszemy.....ja czy Issie....mam nadzieję, że wam się podoba. Nic więcej nie będę pisac. NN pojawił się bardzo szybko według mnie, ale miałam tak jakby....natchnienie możemy to tak nazwać. Wiem, że wielu osobom może się nie spodobać to co napisałam, ale......raz się żyję tak ? A więc.....czekajmy teraz na z pewnością o wiele lepszy rozdział w wykonaniu Issie....ja.....ja cóż postaram się i tak szybko następnym razem. A i jak dojdzie do tych 10 000 wyświetleń to będzie mały prezencik. Wiec....miło by było i dla mnie i Issie. W końcu to nasz blog wspólny. Więc czekamy na komy.
Buziaki
Selinka :*
[ Kurde po co aż tak się rozpisałam ? :)  ]



Issie : Rozdział świetny, taki inny, mi się spodobał. Ta rozmowa Bell i Ellie słodka
huh. tyle ode mnie.
Czekamy na komy i nie zamierzamy porzucać tego bloga
Buziaki, Issie

czwartek, 25 września 2014

Rozdział dwudziesty siódmy

Sztuczny uśmiech na twarz i lecimy dalej.
Nie chce ich zawieść, bez względu na to, że to mi szkodzi.
Ja sobie poradzę, albo i nie,
Ale muszę udawać, by było dobrze.’’

Pespektywa Belli

Czułam się potwornie. Byłam przywiązana pasami i nie mogłam już dłużej tego znieść. Pomimo, że byłam tu niby sama, czułam się kontrolowana i śledzona. Słyszałam glosy...Choć nie. To były krzyki. Jakby ktoś cierpiał. Ściany do mnie szeptały, jakby nie były zwykłą rzeczą, tylko czymś innym...Ważniejszym. Czemu to znów mnie spotyka? Czy ha naprawdę aż tak dużo złego komuś zrobiłam? Szarpałam się coraz gwałtowniej. Widziałam swoją krew z nadgarstków poobdzieranych od pasów i kompletnie mnie to nie ruszało. No bo jak może mnie ruszać coś co jest moim życiem? Jasper i Edward mnie wkurzyli. Zamknęli mnie tu. Nienawidzę ich. Co myśleli, że wyjdę stąd uśmiechnięta i rozpromieniona? No to chyba kurde logiczne, że się nie da. Za długo tkwię w tym gównie, bym teraz nagle zaczęła żyć normalnie. Czy żałuje, że zaczęłam to robić? Na pewno. Dobre było na początku. Teraz już prawie tego nawet nie czuje. Najbardziej szkoda mi Eleny. Próbuje pomóc komuś, komu nie jest w stanie. Po co ona ze mną jest? Ja nawet jej się nie umiem odwdzięczyć. To jest chore. Mogłaby znaleźć lepszych przyjaciół, a nie użalać się z taka idiotką jak ja. Postanowiłam się jakoś odwiązać. Na szczęście się udało. Wyjęłam komórkę ze swojej, a właściwie Jaspera bluzy. Tak, tak. Dobrze słyszycie. Ja- Bella schowałam drugi telefon na wszelki wypadek. Zadzwoniłam do Jaspera. Nie odbierał. Do Edwarda też nic. Taa...Właśnie w takich momentach najłatwiej poznać przyjaciół. Nawet mój brat ma mnie gdzieś. Poczułam ucisk w sercu. Miałam się nie denerwować? Mogli pomyśleć o tym zanim mnie tu zamknęli. Zaczęłam spazmatycznie oddychać. Ktoś do mnie dzwonił, a ja nie miałam sił odebrać. Ostatkiem sił podniosłam telefon. Jasper.
-Słucham, kto mówi?
-To ja Bella.
-Bells?! Masz dziwny głos. Coś się stało?
-Proszę cię, zabierz mnie stąd.
-Skarbie, nie mogę. Wytrzymasz. W ogóle skąd masz telefon mieli wam zabrać?
-Serio?! Tym się przejmujesz?!
-Issie płaczesz?
-Taa...Bo już cię to obchodzi no nie?
-Zaraz tam będę. –Po jakimś masakrycznie długim czasie mój wspaniały braciszek łaskawie się pojawił. Myślałam, że tu wypluje płuca. Podbiegł do mnie.
-O cholera, mała, co ci się stało? Biłaś się z kimś?- Chciał mnie przytulić, ale się mu wyrwałam. –Siostrzyczko, co jest? Nie odsuwaj mnie od siebie.-i wtedy do naszej ferajny dołączyła również Elena.
-Bells, co się stało?
-Wiecie co?! Dajcie mi wszyscy święty spokój! Nienawidzę was wszystkich! Skoro tu mnie wepchaliście to faktycznie musiałam wam przeszkadzać.
-Nie gadaj głupot słońce. To dla twojego dobra.
-To też- podwinęłam rękawy. Zobaczyli moje siniaki, blizny, oraz świeże obtarcia.
-Boże skarbie...Ja nie wiedziałem....
-Tak akurat. Powiedz mi, jak długo to planowaliście? Hmm?
-Wcale. Uspokój się Bello. Twoje nerwy tu nie pomogą. -Zaczęło mi się kręcić w głowie. Czułam się jak na karuzeli w przedszkolu. To tak cholernie paraliżowało. Na całym ciele czułam i widziałam pełzające po mojej skórze węże. Próbowałam je z siebie strzepać. Nim się obejrzałam zaczęłam rozdrapywać wszystkie, jeszcze nie zagojone rany. Ktoś chciał mi przetrzymać ręce, co tylko dodatkowo mnie wkurzyło i waliłam kogoś z całej siły w szczękę. Nie widziałam twarzy. Czułam się jakbym płynęła. Zemdlałam? A może po prostu zasnęłam? Nie wiem. Nadal tkwiłam w tym samym koszmarze. Tym razem nie była piękna i zielona., a obok mnie nie było nikogo, na kim mi zależało. Było ciemno. Niebo raz po raz przecinały kolejne błyskawice. Na ziemi były różnego gatunku węże. Szybko zerwałam się z miejsca. Leżałam na nich. Słałam na nich. Boże...Ja już nie mogę. Niech to się skończy. Czułam gorący pot oblewający moje czoło. Jak umieram to...Nie narzekam. Choć nie. To mało prawdopodobne, ale zawsze warto mieć nadzieje, że w końcu to nastąpi. Tylko....czy ja tego na pewno chce? W sumie to....Nie wiem. Przecież Elena.....Z pewnością znajdzie nowych, lepszych przyjaciół, ale czy nigdy nawet o mnie nie pomyśli? Czy wspomnienia o mnie nie zaczęłyby powodować bólu? Nie wiem. Na razie o tym nie będę myśleć. Zrobię to jutro. Może. Ale nie wiem....Czuje się zagubiona w tym wszystkim. W tak ciemnej pustce w mojej głowie. Czy warto płakać za czymś czego już i tak nigdy nie odzyskam? Może lepiej nadal lepiej udawać szczęśliwą? Nie wiem. Powoli upadam. Jakbym skoczyła z klifu tylko bardziej boleśnie.

Perspektywa Jaspera

Nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi. Czemu myśli, że mamy ją gdzieś? Przecież tu mają jej pomóc. Kocham ją. Widziałem jak klęka na ziemi z krzykiem. Coś ją bolało? A może była chora? Elena patrzyła na nią ze zrozumieniem.

-Co z nią jest?

-Atak panie mądry. -Edward do niej podszedł, kiedy zauważył, że zaczęła rozdrapywać rany, a ona....Wymierzyła mu cios. Natychmiast zalał się krwią. Bella zresztą też. W końcu jak mogłaby się nie uszkodzić bijąc takiego....Mamuta? W porównaniu z nią to jest masakra. Położyłem moją kruszynę na łóżku. Coraz bardziej martwiła mnie jej waga. Przecież ona topiła się w pościeli! Nienawidziłem dni, kiedy wszystko się waliło na jej małą, słodziutka główkę. W sumie ostatnio było dobrze, ale tylko ja myślałem, że jest dobrze? Kurde. Kocham ją, ale jej psychika jest serio bardzo skomplikowana. Wiedziałem, że jest wrażliwsza od innych, ale nie spodziewałem się czegoś takiego. Myśli, że się potnie i dzięki temu będzie dobrze. Nie wiem. Kiedyś kochała malować, a teraz to ja jej w ogóle nie znam. Słucha ostrej muzyki, jej pokój wygląda jak sala egzorcysty....albo raczej demona. Tylko o czarnym i o czarnym. Wczoraj wywaliłem jej prawie całą szafę.  Bo wspólnie z psychologiem stwierdziliśmy, że ten kolor ją zapewne dołuje. Wiem, że czasu nie cofnę, ale będę walczył, bo poczuła się choć odrobinę pewniej w moim towarzystwie. By mi zaufała. Wiem, że pragnę nie możliwego, ale nadzieje warto mieć. Ona mi tego nie wybaczy. Albo może jednak....?

*******************************************************************************

 Issie : Tak, tak. Moja systematyczność to katastrofa. Wiem, że jestem podła katując tak tą biedną Bells, ale niech jeszcze troszeczkę pocierpi. Ale już nie dużo. Chyba. I Elenka też. Huh. Nie wiem co wymyśli Selly, ale...poczekamy, pomyślimy. Dziękujemy za komy i do nn. Buziaki, Issie:*

Selinka: Jak na razie to nic nie pomyślę Issie ! Mam kłopoty i nie wiem jak będzie  z moimi rozdziałami jednak postaram się dodać NN szybko. Ta ja i moje gadanie.........pic na wodę bla bla bla. Ale mam nadzieję, że szybko napiszę coś dla was. Dziękujemy za wszystkie komentarze. Mi bardzo się podoba ten rozdział nie wiem jak wam........pewnie tak samo ! No to do NN.
Buziaki
Selinka :*



czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział dwudziesty szósty.


Miałam nie być głupia. 
Miałam być silna, ale pojawiłeś się ty. 
 Pamiętam wszystkie szalone pomysły, 
które mówiłeś, które robiłeś.
Wszystkie są w mojej głowie.  
Rano między nami było dobrze,
teraz mam wrażenie, że śnię.
Próbujesz powiedzieć mi co się stało,
ale ja nie słyszę, kiedy krzyczysz.

Perspektywa Eleny 

Wszyscy zgodnie mówili, że Bella powinna jechać na odwyk na leczenie z samookaleczenia się oraz wszystkich problemów związanych z żywieniem jakie miała. Mnie też to zlecali bym pojechała na tą moją próbę samobójczą. Wkurzona puściłam rękę Belli i wstałam krzycząc :
-Czemu chcecie mi wmówić, że miałam próbę samobójczą ?!
-Na pewno nie miała. - poparła mnie Bella stając obok mnie.
-Skąd wiecie ? Elena ty zapomniałaś przecież. - powiedział spokojnie Carlisle
-Ale większość rzeczy już pamiętam ! - podniosłam głos, a Bella zadrżała. - Przepraszam. - wzięłam ją za rękę i ścisnęłam lekko.
-Jedziecie.
-Nie. - powiedziałyśmy równocześnie wkurzone
-Nie obchodzi nas wasze zdanie. - powiedziała mama - Obie moje dwie małe córeczki prawie już straciłam. Nie chce was stracić. - powiedziała do nas z czułością, a my spojrzałyśmy w dół równocześnie
-One serio zachowują się jak bliźniaczki. - usłyszałam śmiech Jaspera. Wkurzone wzięłyśmy poduszki z kanapy i  w niego rzuciłyśmy. - A nie mówię !
-Nigdzie nie jedziemy.....

Tym sposobem utknęłyśmy zamknięte w samochodzie. Nasi braciszkowie związali nam ręce jakimś materiałem i zamknęli drzwi na klucz idąc w stronę domu po nasze walizki. Po chwili włożyli je do bagażnika, a Jasper wyjechał z podjazdu. Edward mi jako pierwszej rozwiązał moje ręce. Od razu wymierzyłam mu plaskacza w ten głupi, pusty łeb.
-Ałć ! - zawył łapiąc się za głowę i odwracając w moją stronę - Za co ?!
-Za to, że nie powiedziałeś mi o tym, że zakochałeś się w Belli. - jej głowa była niemal na kolanach tak odwracała swój wzrok od mojego.
-Nie ma o czym gadać. - patrzał przez przednią szybę.
-Tak myślisz ?! - rozwiązałam nadgarstki Belli próbując się nie skrzywić, kiedy widziałam rany na jej dłoniach. Było to okropne, że wcześniej ich nie widziałam. Że dopuściłam do czegoś takiego. Resztę drogi, każde z nas przemilczało. Dojeżdżając na miejsce nie chciałam wyjść z samochodu. Widząc wielki brązowy budynek z ładnie przyozdobionym ogródkiem, ktoś mógłby powiedzieć, że to normalny, szczęśliwy budynek.
-To jest psychiatryk ?  - zdziwiłam się.
-Klinika odwykowa. - powiedział Jasper i otworzył drzwi po mojej stronie bym wysiadała.
-Razem  ? - odwróciłam się w stronę Issie
-Razem. - powiedziała przytakując. Złapałam ją za rękę i wyszłyśmy przeciwnymi drzwiami robiąc na złość Jasperowi.
-Gotowa wejść ? - spytałam, chłopacy stali za nami i obserwowali tylko nasze ruchy niosąc walizki.
-Nie. - usłyszałam cichą odpowiedź. Weszłyśmy do przytulnego, jasnego pomieszczenia. Kobieta z recepcji spojrzała na nas mrużąc delikatnie oczy.
-Elena Cullen. - lekko się uśmiechnęłam
-Isabella Marie Swan. - szepnęła cicho
-Za sekundę zaprowadzą was do waszych pokoi.
-Dziękuje. - powiedziałam siadając z Bellą nerwowo na kanapie w małym saloniku.
-Cześć . Pokaże wam wasze pokoje. - powitała się szatynka wchodząc do saloniku. Wzięłyśmy walizki od naszych braci nie zaszczycając ich nawet spojrzeniami i poszłyśmy za dziewczyną.
- Będziemy mogły mieć ten sam pokój? - zapytałam.
- Nie, jest zasada, że nie ma tu żadnych relacji, czy przyjaciół w tym samym pokoju, przykro mi, ale wy będziecie się widzieć cały czas. - uśmiechnęła się.
- Jak się nazywasz? - zapytałam
- Jestem Amy Coll, jestem waszym doradcą dziewczyny. - dodała. - Więc, miło Was poznać.
- Tak. Więc, to jest twój pokój panno Cullen, twoja współlokatorka jest na sesji, a nazywa się Vanessa . - Amy uśmiechnęła się. - Pokój 34. Pamiętaj.
- Do zobaczenia później - przytuliłam ją mocno, potem obserwowałam Amy.
- A to jest Twój pokój. Twoja współlokatorka też jest na sesji, nazywa się Emma.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się lekko
- Światło gasimy o 21:00 i potrzebujemy twojego telefonu i żyletki. - Amy otworzyła swoją dłoń, a ja przewróciłam oczami.
-Ja żadnej nie mam. - odparłam.
-Sprawdzimy. - powiedziała.Bella ani drgnęła. Szybko wyjęłam z jej kieszeni żyletkę, którą widziałam już przez materiał jej spodni. Oddałam ją szepcząc Belli uspokajające słowa. Nie chciałam by się wkurzyła, albo znów źle się poczuła. Chciałam dla niej jak najlepiej. Oddałam jej mój telefon i rozdzieliłyśmy się z trudem. Weszłam do mojego pokoju i rozpakowałam się.  Był to niewielki pokoik. Znajdowały się w nim dwa łóżka, dwie szafy i szafeczki. Kolorowe obrazki świeciły w świetle słońca wisząc na ścianach. Po chwili do pokoju weszła moja współlokatorka.
-O hej, jestem Vanessa.  ! - krzyknęła z uśmiechem
-Hej, jestem Elena Cullen. - uśmiechnęłam się.
-Co cię tu sprowadza ? usiadła na swoim łóżku.
-Szczerze to sama nie wiem.....wmawiają mi próbę samobójczą, mam problemy z odzyskaniem pamięci....i chce wspierać przyjaciółkę.....siostrę. - poprawiłam się szybko z uśmiechem kończąc.
-Jestem uzależniona od współżycia....no wiesz. - powiedziała tak jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Oh świetnie.
- Oh, więc ja sąd......-  byłam gotowa powiedzieć, ale ona mnie pocałowała, odsunęłam się.
- Nie jestem lesbijką. - zadeklarowałam.
- Dobrze, chciałam się upewnić, że nie mam współlokatorki lesbijki. - uśmiechnęła się, ja westchnęłam, trochę niewygodnie.
- Okej… super. - fałszywie się uśmiechnęłam.

********

- Ona pocałowała Cię ?!  - Bella wzięła głowę do tyłu, śmiejąc się. 
-Bells to nie jest śmieszne ! Cieszę się, że jesteś wesoła, ale nie moim kosztem no ! - wkurzyłam się 
-Pierwszy dzień tutaj, a ty już zostałaś pocałowana .......przez dziewczynę !!!! - ona nadal się śmiała. Cieszyłam się, że jest radosna i się śmieje, ale miałam dość tego tematu. ]
- Naprawdę dojrzale, Issie. Teraz spójrz na mnie. - zadeklarowałam. -  Lubię moją współlokatorkę, ale nie chcę być budzona pocałunkiem od dziewczyny. - ona zachichotała. - Ona nie jest lesbijką! Ona chciała się upewnić, że nią nie jestem. - westchnęłam.
- Tutaj jest twoje jedzenie, panno Swan. - facet przyniósł talerz Belli z jedzeniem w jej kierunku. Westchnęła i bawiła się widelcem.
- Dziękuję. - powiedziała z ironią. Humorek przysnął jak za dotknięciem różdżki.
- A tu jest twój talerz, panno Cullen - facet postawił mój talerz.
-Jak tego nie zjesz to ja w Ciebie to wepchnę....- powiedziałam całkiem poważnie.
- Nie możesz zmusić mnie do jedzenia. - skrzyżowała ręce,  podniosłam brwi.
- Właśnie, że mogę, jeżeli chcesz wyzdrowieć, musisz to jeść. - spojrzała się na mnie.
-Nie. - nawinęłam na jej widelec spaghetti i wzięłam jej podbródek. Zaciskała mocno zęby, a ja próbowałam wepchnąć jej jedzenie do buzi.
-Oj Bells.....- jęknęłam i zacisnęłam palce na jej nosie, tak by nie mogła oddychać. Pęknie. Widziałam jak sama walczy ze sobą. - Belluśśśś........- otworzyła usta głośno oddychając, a ja włożyłam do nich jedzenie. - No i pięknie.
-Cicho siedź. - syknęła wypluwając to na serwetkę.
-Tam jest terapeuta. On albo ja. Kogo wolisz ? - spytałam
-Ciebie.
-No to jedz. - powiedziałam. Z trudem i odrazą, ale jadła. To było dla mnie ważne. Ja zjadłam całość  choć zbierało mi się ostro na wymioty. Czułam te dziwne wibracje na całym ciele. Spojrzałyśmy równocześnie na siebie i wyleciałyśmy szybko ze stołówki w kierunku toalet. Popychając się wylądowałyśmy w oddzielnych kabinach wymiotując wszystko to co zjadłyśmy. Czułam się tak okropnie. Całe moje ciało jakby bolało mnie. Żołądek co chwila ściskał się do niewymiarowych  rozmiarów jakby miał mi w końcu wybuchnąć. Po chwili przestałam, a coś albo raczej ktoś wyciągnął mnie i Bellę z łazienek. Nie wiem co było potem. Zemdlałam ? Co się dzieje ? Mam kłopoty  ?



Selinka : Ja swojego rozdziału lepiej komentować nie będę. Wyszłam z wprawy. Jakoś nie chce mi się ostatnio pisać, ale cóż. Mam nadzieję, że wam się podoba.. Dodałam trochę jakby humorku do rozdziału. Ja wyjeżdżam na dwie kolonie. Chyba nawet do końca wakacji, więc nie wiem jak z rozdziałami. Nie wiem czy tam uda mi się coś napisać.
Czekamy na komy.
Buziaki

Issie:Mnie sie podobaja wszystkie rozdziały Selinki. Raczej nie wiemy kiedy będzie nn, bo najprawdopodobnie do końca wakacji będziemy nieobecne, ale może się uda jakoś coś rąbnąć. Dziękujemy za komy. Issie:*
Selinka :*

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział dwudziesty piąty

,,Jestem lunatykiem.
Prowadzi mnie światło księżyca.
I twoje wygasające oczy.
Czuje, że to koniec.
Nie chcę tego.
Nie mogę na to pozwolić, byś nagle zniknęła.
W końcu przysięgałaś, że będziemy razem na zawsze''
*Perspektywa Eleny*
Byłam całkowicie zagubiona. Może dlatego wczoraj się tak schlałam i naćpałam. Nikogo tu nie znam. Dopiero dziś zadzwonił do mnie Jasper, że Bella mi nigdy tego nie wybaczy, że wczoraj ją zostawiłam. Ona była w szpitalu, a ja nawet nie pamiętam, że ktoś mi cokolwiek mówił. Dziś z rana rozmawiałam z tatą. Powiedział, bym natychmiast poszła do przyjaciółki, bo...Bo nie wiadomo czy przeżyje. Obiecywała. Wszystko sobie przypomniałam.niestety nie miałam okazji nawet jej o tym powiedzieć. Ale nie wierze, że mogłabym któregoś dnia jej nie zobaczyć. Przecież wszystko zaczynało się układać...Powoli, ale jednak/. Tak bardzo ją kocham. Po dziesięciu minutach znalazłam się w szpitalu. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to płaczący Jasper. Miałam złe przeczucia. Bardzo złe.
-Jazz, co się stało?
-Ty się kurwa masz czelność tu pokazywać?! Ty sobie żartujesz?!
-Co...co się stało?-ledwo wyjąkałam.
-Nie żyje, rozumiesz?! Ona nie żyje!- wstał z krzesła i pobiegł przed siebie. A ja? Stałam jak idiotka i nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Przecież to nie możliwe, by ona mnie po prostu zostawiła. To nie możliwe, że jutro już nie zobaczę swojej kochanej siostrzyczki. Ona musi się za chwile obudzić. Zobaczę jej uśmiech, nawet jak będzie odrobinkę wymuszony. Dlaczego ona zawsze udawała, że jest dobrze? A ja jak ta idiotka wierzyłam jej zapewnieniom, że sobie radzi. Czułam się całkowicie bezsilna w tym całym gównie. Czy to możliwe, że właśnie straciłam ją na zawsze, a ostatnie nasze wspólne dni spędziłam na użalaniu się nad sobą, niż próbach, by jej pomóc. Jasper ma racje. To ja miałam ją w dupie. Ona zawsze przejmowała się mną bardziej niż sobą. Przecież właśnie tak było od zawsze. Czułam ból w okolicy serca. Nigdy nie pomyślałabym, że strata jakieś osoby może tak bardzo bolec. Powoli moje serce rozpadało się na miliardy kawałeczków. Nie zdołałam jej pomóc. To tak cholernie boli. Nigdy nie podejrzewałam, że wszystko zostanie tak przerwane. Tak brutalnie, jak błyskawica w nocy. Ni mogłam wyjść z tego szoku. To nie tak miało być. To nie może być koniec. Podeszłam do taty.
-Eleno, wracaj do domu. To już bez sensu.
-Chce ją zobaczyć.- Widziałam, że on też cierpiał. W końcu traktował ją jak córkę.
-To wykluczone.
-Daj mi się z nią pożegnać.
-Jesteś pewna?
-Tak. To moja siostra.
-Ale pójdziesz z Parkerem. Ja nie dam rady oglądać jej martwej.
-Ok.-po pięciu minutach byliśmy już obok kostnicy. Lekarz patrzył cały czas współczująco w moją stronę. Otworzyliśmy drzwi. Błądziłam po między zimnymi ciałami. Było mi niedobrze. Zobaczyłam kogoś w  kącie. Żywego. Pomimo, że była tyłem poznałam ją od razu. To była Bella. Ona żyła! Płakała, była cała roztrzęsiona i wyglądała jakby miała za moment zemdleć. Cięła się. Po całej długości jej dłoni spływały strużki krwi. Kurwa. Frajerzy jebani. Ona żyje, a miała nie żyć. Moment. A może jednak zwariowałam  i to tylko jakieś jebane omamy? Przecież to nie możliwe, by się tak pomylili. Spojrzałam na Parkera, który pobiegł po mojego ojca. Czyli to prawda. Podeszłam do Belli i delikatnie ją przytuliłam. Widziałam w jej oczach, że chce mnie odepchnąć. Była przerażona. Ledwo oddychała. Nie reagowała. Nie oddała uścisku. A co jeśli mnie znienawidziła za to, że wczoraj nie przyszłam?
-Bello?-odezwał się mój ojciec. Miał podpuchnięte oczy. Zapewne zanim się dowiedział, że ona jeszcze żyje płakał. -Kochanie jesteś już bezpieczna.-Pokazał mi gestem bym zabrała jej żyletkę. Bałam się, że przez przypadek ją przetnie, ale udało mi się. I tak była za słaba. Zabraliśmy ją do domu. Jasper jak się dowiedział, że jednak Bella żyje zaczął piszczeć jak mała dziewczynka do słuchawki. Wspólnie postanowiliśmy, że Issie zostanie u nas, a Jasper spokojnie pojedzie na warsztaty aktorskie. Chciał ją zabrać, ale przecież w takim stanie to na pewno nie jest dobry pomysł. Teraz już musi być dobrze. Dostałam drugą szansę i tym razem ją wykorzystam. Poza tym Bells może liczyć na mnie, na moich rodziców, na Stefana, Edwarda i Damona. Więc nie jest sama. I już nigdy nie będzie. Za bardzo jest dla nas ważna.
,,Tylko nadzieja, że jutro będzie lepiej pozwala mi zasnąc.
Bez względu na przeszłość i teraźniejszość.
Walczę by jutro się wszystko ułożyło.
A jak nie jutro to za tydzień.
Mam tyle czasu, by wszystko zdążyło się ułożyć.''

*****************************************************************************

Issie No wiec rozdział miał być Selinki, ale jednak zdecydowałam się go napisać. Wiem, że to nie jest jakieś specjalnie mądre i okrzesane, ale cóż....Pisarką nie jestem na szczęście..No więc mam nadzieje, że ujdzie. Oby. A jak nie to hejty również przeżyje. Buziaki, Issie:*

Selinka: Rozdział jest świetny i ten optymistyczny koniec. Mam nadzieję, że uda mi się szybko napisać NN.
Czekamy na komy.
Buziaki
Selinka :*





środa, 18 czerwca 2014

Rozdział dwudziesty czwarty

Walcz cały czas.
Do ostatniej kropli krwi.
Do ostatniego tchu.
Do ostatniego słowa.
Wiara jest ostatnią iskrą w istnieniu człowieka.
Bez niej człowiek wygasa, jak słońce zastąpione przez księżyc.

 *Perspektywa Belli*
Od mojego powrotu do Forks minął jakiś czas. Nie wiem ile. Ostatnio ciągle siedze z Jazzem. Zmienił się. Znów jewst moim kochanym starszym bratem. Nadal mu w pełni nie zaufałam, ale czuje się znacznie lepiej. Elena. Wiedziałam, że kiedys przyjdzie czas na rozmowe z nią. Jest super. Powoli sobie przyp[omina, a ja wierzę w anszą przyjaźń. Nie obchodzi mnie co sobie inni gadają, bo to nie moja sprawa. Jestem na tyle duża, bym sama sobie dobierała znajomych. Bywają oczywiście momenty, kiwedy zaczynam sądzić, że to bez sensu. Ale to szybko mija. The Immortal Friends. Nadzieje jest dla ślepych. W takim razie ja juz dawno oślepłam. Właśnie idę z Jazzem do kawiarni.  Ciągle się nabijamy z jakiś dziewczyn co mają tyle tapety na sobie, że na słońcu sie roztapia. Chyba nigdy nie było tak dobrze między nami. No cóż. trzeba zacząć żyć przxyszłością, a nie wiecznie rozpamiętywac. Swoich błędów juz nie naprawie, bo straciłam szanse, ale moge się postarać ich nie powtarzać. Mam nadzieje, że sie uda.
-Bellssie?
-What?
-Co się dzieje? Jestes dziwnie blada.
-Jest okay. Na pewnmo? Jadłaś coś? 
-Tiaa.
-Siostra, nie kłam. Idziesz za kare ze mną na śniadanko o 15.
-Ty potworze! 
-Oh no, teraz powinnienem zaśpiewać piosenke, ale jakoś nie chcemy by wszyscy popadali na zawał. A ty mnie i tak będziesz kochać siostrzyczko.
-No a zakład? 
-Ale najkpierw grzecznie zjemy. To co, frytki, kebab czy pizza?
-Blee. Zapominasz, że jestem wegetarianką.
-Ahh....Sałatek nie możesz...Czyli zostają nam tylko frytki.
-Ale ty uparty jesteś.
-No to juz wiem po kim to masz dzieciaku.
-Nie nazywaj mnie tak.
-Oh mój piękny mały dzieciaczek.
-Zamknij się!
- A dasz buziaka?
-Po moim trupie.- zaśmiał się i bmnie przytulił. 
-Tęskniłem za toba siostra.- a potem zemdlałam.
*Perspektywa Jaspera*
Tyle błędów popełniłem. Żałuje ich, ale teraz są ważniejsze problemy. Musze odzyskać moje maleństwo. Teraz siedze u niej na sali. Przygotowują ją do operacji, a mnie szlag powoli, ale coraz bardziej trafia. Nawet nie wiem co jej jest. Coś z sercem. Nie mam pojęcia. Żaden ze mnie lekarz. Musi sie z nia zająć Carlisle, bo tylko przy nim nie wpada w panikę. Oby się udało. Zadzwoniłem do Eleny. Po jej głosi zorientowałem się, że spała.
-Co jest?
-Mówiłaś, że dla Bells jesteś dostępna zawsze, tak?
-Tak, ale teraz akurat nie mogę z nią pogadać....
-Aha. No trudno. Jak umrze to będziesz żałować.
-Co?
-Normalnie. Za chwile ma operacje. 
-Jezuu....Co znów wyczyniła?
-Nic. Nie zwalaj na nią.
-A ty co taki troskliwy braciszek jesteś?! A jak byłeś jej potrzebny to co?
-Podobno nic nie pamiętasz, a poza tym to nie ja ja ostatnio ciągle ranię. 
-Nie. Ty to robiłeś jak było najgorzej.
-Nadal do cholery jest fatalnie, ale troszczy się bardziej o ciebie niż o siebie.
-Dobra. Nara. 
**********************************************************************************


Issie: JO! Szaleje! Dodałam rozdział! Juupii! Czekam na komy i się nie rozpisuje, bo nie mam czasu.
Buziaki, Issie:*

Selinka:  Jaki ten rozdział jest pozytywny, a już się bałam twojego pomysłu siostra !Wow......świetny ! Postaram się napisać szybko NN. 
Czekamy na  komy.
Buziaki
Selinka :*